Blog podróżniczy o Hiszpanii i okolicach.

niedziela, 20 lutego 2011

Gdy Kopciuszek wychodzi, zaczyna się fiesta!

Temat różnic międzykulturowych stał się modny parę lat temu przy okazji bojów o integrację naszej kochanej Ojczyzny z Unią Europejską. Przeciwnicy akcesji przywoływali argumenty o możliwym zatraceniu naszego "unikalnego, polskiego charakteru", o brukselskich urzędnikach chcących "zrobić kuku naszej narodowej wierze przez szatańskie wersety ukryte w Harrym Potterze" ;-) i tym podobnych, czekających na nas "zagrożeniach". Nic takiego się jednak nie stało, co można było przewidzieć patrząc na przykład Hiszpanii, która w Unii jest już od lat osiemdziesiątych. Odrębność obyczajowa ma się tutaj dobrze i nie widać, aby Hiszpanie wyrażali nadmierną chęć czerpania wzorców od innych, unijnych narodów. (Tak na marginesie to uważam, że na upodabnianie się pewnych aspektów życia w całej Europie większy wpływ niż integracja polityczna kontynentu ma rozwój mass mediów i jest to proces nieunikniony, czy nas to cieszy czy nie).

Co więc wyróżnia Hiszpanów i co zaskoczyło mnie, osobę przyzwyczajoną do polskich warunków?

Pierwszą rzeczą jest prawie kompletny brak agresji i poczucie bezpieczeństwa na ulicach. Wielokrotnie zdarzało mi się wracać w środku nocy i nigdy nie byłem świadkiem ani uczestnikiem żadnych niebezpiecznych sytuacji. Podobnie wygląda sytuacja w klubach, za sprawą czego rola ochroniarzy sprowadza się tu do otwierania drzwi wchodzącym i wychodzącym oraz do ucinania pogawędek z osobami palącymi przed wejściem.

Drugą sprawą, do której nawiązałem powyżej jest restrykcyjny zakaz palenia, który sprawia, że chcąc wejść do baru/klubu trzeba się przeciskać przez stojący na zewnątrz tłum palących papierosy lub łatwo dostępny i tolerowany haszysz. Zakaz jest jednak przestrzegany... w godzinach otwarcia lokali. Po ich zamknięciu często można podejrzeć przez witrynę obsługę, która umila sobie czas po zakończonej pracy papierosem przy barze.

Inną kwestią jest, o której do baru się wychodzi. W porze, w której Polacy już dawno się bawią (lub właśnie robią sobie przerwę na zjedzenie naszej "narodowej" potrawy imprezowej, czyli kebabu), a Kopciuszek pośpiesznie opuszcza bal, Hiszpanie z wolna zbierają się do wyjścia. Powoduje to, że "fiesty" (często poprzedzone jeszcze tzw. "botellon", czyli legalnym, akceptowanym przez władze, piciem w wyznaczonym miejscu, na które schodzi się całe miasto)  przedłużają się do białego rana. To przesunięcie czasowe być może spowodowane jest dwugodzinnym okresem nieróbstwa i spania podczas dnia, czyli sjestą, podczas której załatwienie czegokolwiek w jakiejkolwiek, nawet najbardziej absurdalnej instytucji (patrz post: "Zamek antywłamaniowy") jest niemożliwe.

Hiszpanie są bardzo rodzinni, o czym przekonuję się co piątek, obserwując masowy exodus miejscowych studentów opuszczających Ciudad Real, aby dni wolne od nauki spędzić ze swoimi bliskimi. Ta skądinąd miła cecha ma jednak swoje minusy (przynajmniej z mojej perspektywy) - przez owo masowe opuszczanie miast akademickich od miesiąca nie udaje nam się znaleźć noclegu za pośrednictwem Couchsurfing (strony która skupia ludzi podróżujących i udostępniających za darmo miejsca do spania) w Toledo, gdyż większość potencjalnych goszczących... wyjeżdża do rodzin na weekend.  

Mistrzami kierownicy natomiast Hiszpanie nie są - widać to po co najmniej dowolnym stylu parkowania i luźnym podejściu do przepisów kodeksu drogowego. Co jednak wyróżnia tę nację na plus to brak agresji na drodze  - często widuję sytuację, gdy ktoś zostawia samochód na środku ulicy, żeby wyskoczyć do sklepu, a reszta kierowców spokojnie czekając na jej powrót wykazuje się kolejną hiszpańską cechą, czyli kompletnym brakiem pośpiechu. Warta odnotowania jest też niesamowita uprzejmość w stosunku do pieszych, którzy są zawsze przepuszczani, niezależnie czy przechodzą przez ulicę na pasach, czy w tzw. "miejscu niedozwolonym".

Ostatnią rzeczą, ale chyba najważniejszą jest otwartość Hiszpanów i chęć niesienia pomocy. Nie zdarzyła mi się sytuacja w której ktokolwiek odmówił by mi podania jakiejś informacji, czy zrobienia przysługi. Szczególnie widać to było po zachowaniu wożących nas kierowców, którzy często szli nam na rękę i podwozili w miejsca wygodne z naszego punktu widzenia, a niekoniecznie leżące na planowanej trasie ich przejazdu. W Hiszpanii prostsze też jest nawiązywanie kontaktów międzyludzkich - oprócz standardowego "Hola" (czyli "Cześć") prawie zawsze słyszy się "Que tal?", czy "Como estas?" (czyli "Jak się masz?"), które ułatwiają nawiązanie rozmowy nawet dwóch słabo znających się osób. Jednakże do konwersacji niemal zawsze niezbędny jest hiszpański, gdyż ze znajomością języków obcych jest tu kiepsko.

Powyższą notkę pisałem na podstawie moich obserwacji z Ciudad Real i okolicznych miejscowości, więc trudno mi powiedzieć na ile są one adekwatne dla całej Hiszpanii - z pewnością w ramach tak dużego państwa też mają miejsce różnice kulturowe. :-)
 
P.S. Pomarańcze są tu tańsze niż jabłka!

3 komentarze:

  1. Moim skromnym zdaniem nasz naburmuszony, wiecznie przygnębiony i chorobliwie zazdrosny kraj powinien się nauczyć paru rzeczy od państw UE - niezależnie którego.
    A co do zwyczajów/cech hiszpańskich - widzę tutaj dużą zbieżność z holenderskimi. Jedyna różnica to sposób prowadzenia samochodu - akurat Holendrzy są bardzo dobrymi kierowcami ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Widzę dużo podobieństw do Belgradu. W zasadzie oprócz kwestii pośpiechu - tj. wszyscy są na luzie dopóki nie wsiądą za kierownicę. O ile przepisy nawet się szanuje, to spróbuj się zagapić z ruszaniem na światłach. Piesi też nie mają specjalnych względów, ale idzie się przyzwyczaić. Na swój sposób plusem jest też luźny stosunek do różnicy między pasami a niepasami. Idziesz wzdłuż ulicy i chcesz przejść na drugą stronę. Masz dwa wyjścia: iść do pasów i czekać aż przez chwilę nic nie będzie jechało albo po drodze do przejścia złapać chwilę, kiedy nic nie jedzie i wtedy przejść. Podobnie ze światłami na przejściu -czerwone oznacza, że trzeba się najpierw rozejrzeć... Grunt, że policja patrzy na to tak samo ;]
    Reszta w sumie +/- jak w poście (imprezy zaczynają się jednak ciut wcześniej). Południe to południe, i chuj :p

    OdpowiedzUsuń
  3. ja o podobieństwach pisać nie będę bo cech zbieżnych do Japończyków niemal brak. Ci ciągle się spieszą i są pedantyczni do bólu a parkowanie jest tak drogie że mało co się w zasadzie używa samochodów. Jedyne co to ta zadziwiająca uprzejmość o której już zresztą wspominałam na moim blogu. A tak po za tym to chyba się przeprowadzę do Hiszpanii bo uwielbiam pomarańcze!!!

    OdpowiedzUsuń