Blog podróżniczy o Hiszpanii i okolicach.

środa, 26 stycznia 2011

Auto e-stop!

Miejscowość, w której obecnie mieszkam ma liczne zalety. Jest dobrze skomunikowana z innymi rejonami Hiszpanii, da się ją przejść spacerowym tempem wzdłuż i wszerz w ciągu pół godziny, ceny jak na tutejsze warunki są naprawdę znośne, w licznych chińskich sklepach można posłuchać ciekawej językowej mieszanki mandaryńsko - hiszpańskiej, zabytki w liczbie trzech nie są zbyt absorbujące, a wszystkie popularne miejsca w których "się bywa" da się poznać w ciągu dwóch wieczorów. Wszystko to czyni Ciudad Real idealną bazą wypadową do podróżowania, gdyż liczba atrakcji jest ograniczona, a po paru spędzonych tu dniach zna się miasto jak własną kieszeń (o, nie ukrywajmy, niezbyt ciekawej zawartości ;-).

W związku z powyższym już w pierwszym tygodniu naszego pobytu postanowiliśmy wyruszyć w podróż. Naszym celem były 3 miejscowości położone przy drodze CM-412: Valdepenas, Villanueva de los Infantes i Alcaraz (do którego niestety nie udało nam się dotrzeć). Późnym niedzielnym rankiem, pełni optymizmu wyszliśmy na drogę wylotową za miastem. Odnalezienie odpowiedniego miejsca do łapania stopa zajęło nam trochę czasu. Początkowo nieopatrznie urządziliśmy sobie spacer wzdłuż drogi szybkiego ruchu, która jak się okazało ciągnęła się po horyzont, bez stacji benzynowych i zatoczek, oferując nam jedynie wszechobecne barierki i wąskie pobocza absolutnie niesprzyjające "stopowaniu".



Niezrażeni tym małym niepowodzeniem cofnęliśmy się w stronę miasta i po zlokalizowaniu bardziej przyjaznego punktu zaczęliśmy zaznajamiać Hiszpanów z ideą auto-stopu. Ten sposób podróżowania wydaje się tu szerzej nieznany. Reakcje kierowców na trójkę niehiszpańsko wyglądających osób wykonujących dziwne gesty na poboczu można podzielić na (w większości):  kompletne zdziwienie, kompletny brak jakiejkolwiek reakcji, odpowiadanie równie dziwnymi gestami (coś pomiędzy zejdźcie z pobocza a "pozdrawiamy was z naszego pustego super-samochodu do którego i tak was nie zabierzemy"), po (w mniejszości) uniwersalne autostopowe gesty typu: "jestem stąd" czy "mam pełen samochód". Ostatecznie, po dłuższym oczekiwaniu w krótkich odstępach czasu udało nam się zatrzymać dwa samochody: jeden prowadzony przez sympatyczne hiszpańskie małżeństwo (z którego "usług" jednak nie skorzystaliśmy, ponieważ jak nam się  niesłusznie wydawało, nie jechali w naszym kierunku) i kolejny prowadzony przez jadącego do Valdepenas Marokańczyka. Podróż z nim, rewelacyjnymi, hiszpańskimi drogami, przy akompaniamencie arabskiej muzyki przebiegła w bardzo miłej atmosferze, która dodatkowo była ubarwiana widokami olbrzymich winnic, pagórków i oczywiście licznych wiatraków (La Mancha!) za oknem. Po krótkim postoju w ładnej wiosce Moral, dotarliśmy do Valdepenas.

Miasteczko to wyróżnia się dość długim, poprowadzonym główną ulicą pasażem z licznymi metalowymi konstrukcjami i centralnie umiejscowionym pomnikiem Don Kichota,
dwoma ładnymi kościołami (zamkniętymi w niedzielę jak prawie wszystko w Hiszpanii ;-)

Średniowieczne wejście do kościoła wykorzystywane jako bramka przez dzieci.

i sympatycznym barem gdzie spróbowaliśmy hiszpańskiego piwa z dodatkiem tapas (czyli serwowanych do piwa przegryzek tj. małże z nadzieniem, bułki z serem i sosem pomidorowym na ciepło, pieczone ziemniaki itp).

Kolejnym punktem na naszej podróżnej mapie była Villanueva de los Infantes - miejscowość która wg przewodnika ma najładniejszą starówkę w całej Kastylii - La Manchy. Dotarcie tam zajęło nam sporo czasu z racji niewielkiego ruchu
ale ostatecznie (po naprawdę długim czekaniu) zlitował się nad nami... kolejny marokański kierowca, który dowiózł nas bezpiecznie do celu.
Opinia zawarta w przewodniku była jak najbardziej trafna - miasteczko jest naprawdę urocze. Jednolita architektonicznie, niska zabudowa, wąskie uliczki i mały ryneczek z dostojnym kościołem (otwartym!) robiły naprawdę sympatyczne wrażenie, potęgowane jeszcze przez poustawiane gdzieniegdzie figury z książki Cervantesa.  



Po spacerze uliczkami Villenueva nadszedł czas na powrót - niestety tym razem łapanie stopa nie szło nam już tak dobrze (było zbyt późno dla Marokańczyków?) i przemarznięci, po ciemku byliśmy zmuszeni wrócić do dopiero co opuszczonego miasteczka. Kiedy okazało się, że ostatni autobus do Ciudad Real odjechał parę godzin wcześniej zaczęliśmy zastanawiać się nad (oczywiście darmowym) noclegiem.
Część nocy postanowiliśmy przeczekać w barze. Niestety zbytnio się tam nie zagrzaliśmy, gdyż Hiszpanie z racji wprowadzonego niedawno całkowitego zakazu palenia mają irytujący zwyczaj trucia się tytoniem przy otwartych oknach. Poza tym bar był czynny tylko do 23 więc pozostała część nocy dalej była dla nas wielką niewiadomą. Ostatecznie zdecydowaliśmy się pójść do pobliskiej całodobowej ... przychodni i ewentualnie przespać się w ciepłej poczekalni. Gdy zapytaliśmy o tę możliwość bardzo przyjazny (sic!) personel postanowił wezwać ... policję. Po przyjeździe pani policjantki odbyła się krótka, prowadzona w miłej atmosferze debata, gdzie nas umieścić. Padały propozycje takie jak: posterunek policji, urząd gminy i miejsce eufemistycznie nazwane "schronieniem dla ludzie nie mających pieniędzy i nie mających gdzie spać". Ostateczny wybór padł na salę przeznaczoną do rehabilitacji chorych przychodni w której właśnie się znajdowaliśmy. Spałem już w wielu dziwnych miejscach (typu skała pod Rysami, mury czarnogórskiego miasta wpisanego na listę UNESCO, schody dworca kolejowego na Węgrzech), ale nigdy jeszcze nie zasypiałem w otoczeniu tablic anatomicznych, piłeczek, ciężarków, bieżni itp.sprzętów. Jedyną niedogodnością naszej "sypialni" był fakt, że musieliśmy ją opuścić przed 8 rano kiedy zaczynały się pierwsze zajęcia dla chorych ;-)   Mimo to, pierwszy kontakt z hiszpańską służbą zdrowia uważam za jak najbardziej udany!

Po opuszczeniu przychodni poszliśmy na kawę przy której posiedzieliśmy dłuższą chwilę w oczekiwaniu na autobus. Jakie było nasze zaskoczenie, gdy usłyszeliśmy pukanie w witrynę, za którą zobaczyliśmy uśmiechniętą twarz pielęgniarza, który właśnie skończył pracę i zaproponował na podwiezienie do Valdepenas! Oczywiście nie odmówiliśmy ;-) Dojechaliśmy z nim na drogę wylotową w kierunku Ciudad Real
gdzie po 10 minutach złapaliśmy ... kolumbijskiego kierowcę, który w rytmie południowoamerykańskiego punk-rocka dowiózł nas prosto do "królewskiego miasta!"

6 komentarzy:

  1. Albo mi się wydaje, albo zapomniałeś o ważnym pewnym znamiennym wydarzeniu, które miało miejsc w Moral :)
    Kurczę, jak to się czyta to wszystko wydaje się takie proste... ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Niektóre rzeczy jednak zachowam dla siebie ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Cieszę się, że 2 z 3 najdziwniejszych miejsc do spania, o których wspomniałeś zwiedzaliśmy wspólnie ;) Nawet nie wiedziałem w jakich wydarzeniach brałem udział!
    Zazdroszczę ci trochę pogody, bo widzę, że tam słońce, a w Belgradzie cosik nie chce sprzyjać :/
    Życzę dalszych tak udanych wypraw!

    OdpowiedzUsuń
  4. strasznie zazdroszczę :) przeczytałam z zapartym tchem jako przerywnik dla nauki rynków sztuki - dzięki

    OdpowiedzUsuń
  5. Dziękuję! Powodzenia w nauce (dla Oli) i w serbskich podróżach (dla Sławka)!

    OdpowiedzUsuń