Blog podróżniczy o Hiszpanii i okolicach.

poniedziałek, 27 czerwca 2011

Autostopem przez Andaluzję! cz. 2 - Malaga

Z ciężkim sercem pożegnałem się z Granadą i ruszyłem za miasto łapać stopa. Po raz kolejny nie czekałem długo i po dosłownie 10 minutach jechałem już z sympatycznym Włochem na zachód. Człowiek ten pochodził z Bolonii, jednak już na dobre zapuścił korzenie w Hiszpanii. Na co dzień zajmował się nauką masażu w Almerii i paleniem jointów, a w momencie gdy go spotkałem podróżował do swojej dziewczyny do Rondy. Jego trasa nie biegła co prawda przez Malagę, ale obiecał wysadzić mnie w Antequerze, znajdującej się na północ od celu mojej podróży. Po dłuższej jeździe, błądząc, słuchając flamenco, podziwiając przepiękne, górzyste krajobrazy i rozmawiając o polskiej i włoskiej polityce dojechaliśmy do skrzyżowania z drogą prowadzącą na południe. Według mapy znajdowało się ono w pobliżu Antequery. Na miejscu jednak zastaliśmy zagubioną wśród andaluzyjskich pól i gór stację benzynową, puściutkie skrzyżowanie bez śladów ludzkiej obecności i okolicę nieskażoną cywilizacją (ani Antequerą tym bardziej). Jedyny samochód, który tam się znajdował kierował się do... Granady. Postanowiłem więc kontynuować moją podróż aż do Rondy i stamtąd próbować dotrzeć do Malagi (czyli de facto, patrząc na mapę, zatoczyłem wielki łuk nad tym miastem). Na miejscu pożegnałem się z Włochem i kierując się znakami pobiegłem w stronę drogi wylotowej na Malagę. Nie zobaczyłem niestety słynnego mostu znajdującego się w Rondzie, ale z racji tego, że powoli zachodziło słońce trzeba było czym prędzej zajmować dobre miejsce na poboczu żeby przed zmrokiem opuścić miasteczko. Po zmierzchu szanse na złapanie stopa znacznie maleją.

Dobiegłem na obrzeża miasteczka i znowu czas mojego oczekiwania nie był zbyt długi, gdyż po ok. 10 minutach na środku ronda w Rondzie (nomen omen) przy którym stałem zatrzymała się furgonetka. Jechała w niej czwórka Hiszpanów i.... pies. Byli to zdecydowanie najsympatyczniejsi ludzie z jakimi miałem okazję do tej pory podróżować, niesamowicie otwarci i chętni do rozmów nawet na trudne tematy (np. o pamięci wojny domowej z lat 1936 - 1939). Jedna z dziewczyn zajmowała się wyrobem artystycznych toreb i portmonetek, jej chłopak był pracownikiem socjalnym, pozostała dwójka natomiast pracowała w szkole. I do tego słuchali hiszpańskiego e-ska! Dowieźli mnie do Malagi, a nawet narysowali mapkę jak dotrzeć na dworzec autobusowy, gdzie byłem umówiony z Agatą, couchsurferką, artystką i wolontariuszką programu EVS u której miałem spędzić noc.

Malaga nie powala na kolana - sprawiła na mnie wrażenie wielkiego, pozbawionego jakiegokolwiek klimatu blokowiska. Nawet starsza część z olbrzymią, wybrakowaną katedrą (brak jej jednej wieży) i wąskimi uliczkami nie zmieniają tego faktu. Główne zabytki, czyli amfiteatr rzymski, położona w środku osiedla mieszkaniowego arena walk byków, czy stara, pozostała z czasów rządów Maurów twierdza absolutnie nie przemówiły do mojej wyobraźni. Jedynym ciekawym punktem było muzeum poświęcone twórczości urodzonego w Maladze Pabla Picassa - mimo stosunkowo skromnych zbiorów daje ono interesujący obraz twórczości artysty i zmian jakie zachodziły w jego stylu na przestrzeni lat.

W Maladze, po raz pierwszy podczas mojej andaluzyjskiej podróży zetknąłem się na większą skalę ze słynnymi na cały świat hiszpańskimi procesjami wielkanocnymi. Przez cały okres Semana Santa (Świętego tygodnia) ulice miast wypełniają zakapturzeni członkowie bractw religijnych, niesione kosztem wielkiego wysiłku platformy z figurami Jezusa i Maryi płyną dostojnie nad głowami tłumu, a powietrze wypełnia zapach palonych świec. W obchodach brali liczny udział zarówno mieszkańcy Malagi, którzy masowo wylegali ze swych domów i ustawiali przyniesione z mieszkań krzesła na trasie przemarszu, jak i turyści. Dostojeństwa uroczystościom dodawał siąpiący deszcz, który niestety, z różnym natężeniem towarzyszył mi przez resztę andaluzyjskiej podróży.

Po dwóch dniach spędzonych w miłym towarzystwie, ale niezbyt ciekawym mieście nadszedł czas kontynuowania podróży. Tym razem celem była Wielka Brytania, a raczej jej skrawek na Półwyspie Iberyjskim - Gibraltar!

P.S. Wersja notki ze zdjęciami pojawi się za jakiś czas.


CDN.