Blog podróżniczy o Hiszpanii i okolicach.

środa, 13 kwietnia 2011

Marakesz kontra As-Sawira cz. 1

 23 III - 4 IV - Maroko (+ Madryt)

Jedna podróż - trzykrotna zmiana klimatu. Po słonecznych Wyspach Kanaryjskich (patrz: "Alfabet Kanaryjski") nastał czas na krótki przystanek na naszej drodze do Maroko - Madryt! Czas spędzony w stolicy Hiszpanii poświęciliśmy m.in. na wizytę w Muzeum Prado - jednej z najcenniejszych kolekcji malarstwa na świecie. Miałem tam okazję spełnić jedno ze swoich marzeń i zobaczyć mroczne, oddziałujące na wyobraźnię "Czarne Obrazy" Goyi, powstałe w pesymistycznym okresie twórczości malarza. Spędziłem też sporo czasu na podziwianiu innego wielkiego dzieła artysty - obrazu "Rozstrzelanie powstańców madryckich". Został on zainspirowany wydarzeniami doby wojen napoleońskich, podczas których (w 1808 roku) ludność Madrytu powstała przeciwko francuskim okupantom. Zryw został krwawo stłumiony, a jego uczestnicy i mnóstwo niewinnych ludzi zostało rozstrzelanych lub poddanych okrutnym represjom. Z tego powodu Napoleon Bonaparte, w Polsce uosabiany z wolnością i upamiętniony w naszym hymnie, w Hiszpanii budzi skrajnie przeciwne emocje... Innym obrazem, który zrobił na mnie niesamowite wrażenie był tryptyk Hieronima Bosha - "Ogród rozkoszy ziemskich", prezentujący sugestywną wizję Piekła i Raju.







 

Resztę naszego pobytu w Madrycie poświęciliśmy na zwiedzaniu centrum miasta w miłym towarzystwie szalonych Czeszek (które poznaliśmy pod Prado) i rozmowach z naszymi meksykańskimi gospodarzami, którzy gościli nas w ramach couchsurfingu.

                                                                          < >

Wizyta w Marakeszu dla osoby nieprzyzwyczajonej do realiów świata arabskiego i muzułmańskiego zarazem może być powodem sporego szoku kulturowego, którego osobiście, w pełni doświadczyłem. Nie zmienił tego nawet fakt, że podczas dotychczasowych podróży odwiedziłem dwa kraje, w których islam jest dominującą religią. Obydwa jednak  są położone w Europie i dają tylko minimalny przedsmak tego, co zobaczyłem w Maroko.

Naszym gospodarzem w dawnej stolicy państwa marokańskiego był M., student filozofii arabskiej, którego poznaliśmy całkowitym przypadkiem na centralnym placu Marakeszu. Był on dla na cennym źródłem informacji na temat miejscowych zwyczajów i zasad rządzących islamem, o których opowiadał, gdy wieczorami  przesiadywaliśmy na dachu jego domu, ze szklanką miętowej herbaty (zwaną "marokańską whiskey") w dłoni.  Mieszkał w dwupiętrowej kamienicy, z przestronnymi, wyłożonymi dywanami pokojami, w jednej z bocznych uliczek mediny (starego miasta). Miejsce, w którym się zatrzymaliśmy miało swoje zalety i wady. Plusem był wielki pokój będący w naszej dyspozycji, możliwość uczestniczenia od rana do wieczora w życiu mediny i obserwowania codziennych zajęć Marokańczyków z nie do końca turystycznej perspektywy (czego z pewnością nie doświadczali inni obcokrajowcy, mieszkający w hotelach nowej części miasta). Pewnymi niedogodnościami były natomiast warunki sanitarne. Po pierwsze - brak ciepłej wody, który jednak nie był zbyt uciążliwy, gdyż wprost z pomieszczenia, pełniącego równocześnie funkcję pralni i kabiny prysznicowej, wychodziło się na dach rozgrzany marokańskim słońcem. Po drugie - toaleta, czyli dziura w ziemi, z której korzystało się w pozycji nazwanej przez nas niegdyś na Ukrainie (gdzie również stosuje się ten, bądź co bądź, bardzo higieniczny wynalazek) pozycją "na Małysza"...


Dżamaa al-Fina
Wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO marakeskie stare miasto dalekie jest od moich wyobrażeń na temat, jak tego typu miejsce powinno wyglądać. Zabytkowe starówki kojarzą mi się głównie z odrestaurowanymi, reprezentacyjnymi kwartałami, o ograniczonym ruchu kołowym, wypełnionymi spokojnymi knajpkami i muzeami. Jednakże medina jest całkowitym zaprzeczeniem tego obrazu. Jej całość jest właściwie jednym, wielkim bazarem, gdzie wśród bajecznie kolorowych straganów można kupić dosłownie wszystko - od dywanów, chust i niezliczonych rodzajów przypraw, przez wszelakiej maści podróbki znanych marek butów aż do haszyszu,  oferowanego półjawnie prawie  na każdym rogu. Ciasne, zaniedbane uliczki w pobliżu placu Dżamaa al-Fina (głównego placu starej części miasta) są zakorkowane przez nieprzebrany tłum ludzi zmuszonych dodatkowo ustępować przed jeżdżącymi dosłownie wszędzie skuterami, motorami, wozami zaprzężonymi w osły, a nawet dorożkami. Dodatkową "atrakcją" są wszechobecni naganiacze, zachęcający do wizyty w restauracjach czy zrobienia zakupów, którzy, co muszę z uznaniem przyznać, perfekcyjnie potrafili na odległość rozpoznać naszą narodowość. Aby więc uniknąć wszechobecnego "dzien dobly", "cześć Polska" i "jaksie masz" oraz bardziej uniwersalnego "czip prajs maj frend" ("tania cena (!) mój przyjacielu") zaczęliśmy się przedstawiać jako obywatele Mołdawii... 




Główne zabytki Marakeszu, czyli grobowce Saadytów i pałac El Badi zrobiły na mnie przygnębiające wrażenie - są już tylko cieniem dawnej potęgi rządzących Marokiem dynastii. Obydwa są zniszczone i zaniedbane, a prace renowacyjne wydają się przebiegać wyjątkowo powoli.  Jednak inne obiekty - np. pałac Bahia z XIX wieku z pięknymi zdobieniami i dziedzińcami pełnymi roślinności (który bardzo mi przypominał pałac chana krymskiego w Bakczysaraju), meczet Kotubija, z wysoką, górującą nad miastem wieżą (którą mogliśmy obejrzeć tylko z zewnątrz z racji ograniczeń dotykających "niewiernych") i  mury obronne prezentowały się zgoła odmiennie, dając wyobrażenie jak potężnym miastem już w średniowieczu był Marakesz.

Bociany na ruinach El Badi.

Bahia.
Meczet Kotubija
Niezaprzeczalnymi zaletami dawnej stolicy Maroka są jedzenie, napoje i... ich ceny. Tradycyjne potrawy marokańskie takie jak kuskus (jadany w piątki), tanjin, czyli warzywa w ostrej zalewie z mięsem, rodzaj kebabu z przepysznego marokańskiego pieczywa z różnymi rodzajami mięs, a nawet gotowane ślimaki podawane w skorupkach były naszym chlebem powszednim. Jednak największą furorę robił świeżo wyciskany sok z pomarańczy serwowany na Dżamaa al Finaa i mieszanki różnych rodzajów, bardzo gęstych koktajli (np. z awokado, bananów, truskawek itp.) przyrządzanych na oczach klienta, które smakowały wyśmienicie!

Po paru dniach pobytu w Marakeszu lokalizacja naszego mieszkania, która z początku wydawała się nam wielką zaletą, powoli w naszych oczach zaczęła przemieniać się w wadę. Ciągły zgiełk, hałas i wieczne przeciskanie się przez morze ludzi straciło swój urok doświadczania czegoś nowego, a stało się irytującą koniecznością. Nie pomogły nawet spacery po nowym mieście, mającym sporo cech europejskich (takich jak chociażby szerokie ulice!) czy jednodniowy wypad w przepiękne góry Atlas. Czuliśmy, że musimy zmienić nasze miejsce - z tego też powodu wybraliśmy się do położonej nad Oceanem Atlantyckim As-Sawiry.

Góry Atlas
Dworzec kolejowy w "nowym" Marakeszu.


CDN.


wtorek, 5 kwietnia 2011

Alfabet kanaryjski

15 - 22 III - Gran Canaria i Teneryfa.

A jak Auditorio de Tenerife - zarówno na Gran Canarii, jak i Teneryfie znajduje się parę miejsc godnych polecenia ze względu na swoją architekturę. Korzystne wrażenie sprawiają miasteczka La Orotava (GC) i wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO La Laguna (T), które wyglądają jakby czas zatrzymał się tam w XVI wieku. Dobrze prezentuje się też stara część Las Palmas i centrum Santa Cruz de Tenerife z wielką... sadzawką na środku głównego placu i ciekawymi architektonicznie budynkami w okolicy. Jednak budowlą, która wywarła na mnie największe wrażenie jest Auditorio de Tenerife. Potężna, położona nad oceanem konstrukcja, przypominająca przełamującą się falę, jest widoczna nawet z dużej odległości i świetnie komponuje się ze swoim otoczeniem. Wszystkie te atuty powodują, że jej fantazyjny kształt stał się architektonicznym symbolem Teneryfy.

Santa Cruz de Tenerife
Santa Cruz de Tenerife
Katedra w Las Palmas
La Laguna
La Laguna
Auditorio de Tenerife
 B jak barwy - kolorami znajdującymi się na fladze Kanaryjskiej Wspólnoty Autonomicznej są żółty (symbolizujący Słońce), niebieski (błękit oceanu) i biały (ośnieżony szczyt Telde [patrz: "Wulkan"]).


C jak Casa de Colon ("Dom Kolumba") - znajduje się w Las Palmas i jest miejscem, w którym wg legendy zatrzymał się Krzysztof Kolumb podczas swej wyprawy do Ameryki. Osobiście wątpię w prawdziwość tej opowieści, znając datujące się już od czasów starożytnych zamiłowanie ludzi do produkowania na siłę atrakcji turystycznych, zwłaszcza związanych ze znanymi osobistościami (dobrym przykładem na ten proceder jest Ziemia Święta, gdzie na potrzeby turystyki pielgrzymkowej już w parę wieków po Chrystusie "odnalazły się" omalże wszystkie wymieniane w Nowym Testamencie przedmioty, łącznie z łyżkami i stołami używanymi przez członków Świętej Rodziny, czy miejsca w jakikolwiek sposób nadmienione w Ewangeliach). Aczkolwiek muzeum się tam znajdujące budzi zainteresowanie. Poświęcone jest wielkim odkryciom geograficznym, głównie z wieków XV i XVI, gdy za czasów życia jednej generacji świat nagle stał się olbrzymi. Bardzo interesujące było oglądanie map z przełomu wymienionych wyżej stuleci, na które na bieżąco nanoszono kolejne odkrywane lądy, a ich obrysy, początkowo schematyczne i nieporadne z biegiem lat i kolejnymi podróżami stawały się coraz dokładniejsze. W muzeum można było również obejrzeć modele statków, które wyruszyły w ramach pierwszej wyprawy Kolumba i wiele innych eksponatów wprowadzających w klimat lat odkrywania i eksplorowania Nowego Świata.


D jak drogi w górach - trasy wytyczone na wzniesieniach Teneryfy i Gran Canarii są niezwykle malowniczo położone, ale też niesamowicie wąskie. Z tego powodu na drogach raz na jakiś czas tworzone są specjalne zatoczki pozwalające wyminąć się dwóm jadącym z przeciwnych stron pojazdom.


E jak Erasmus - mieliśmy przyjemność spotkać paręnaście osób, które dostąpiły zaszczytu przekroczenia progu raju przed śmiercią, czyli odbycia Erasmusa na Wyspach Kanaryjskich. Cóż mogę napisać... zazdrościmy! :-)

F jak Fuerteventura, Lanzarote, El Hierro, La Palma i La Gomera - to pozostałe wyspy archipelagu, być może nie tak znane jak Gran Canaria i Teneryfa, lecz również  warte odwiedzenia ze względu na kameralne miasta, piękne plaże i wspaniałą przyrodę. Może następnym razem ;-)

G jak gościnność - wielkie podziękowania dla Asi (a.k.a. Słoneczko) i jej współlokatorów, którzy gościli nas w Las Palmas, a także Pauliny i Magdy z AEGEE-Kraków, Menchu z AEGEE-Las Palmas, Andrei i Ismy z AEGEE-Tenerife, którzy pomogli nam w znalezieniu i udzielili nam noclegu w Santa Cruz oraz dla dwójki włoskich artystów ulicznych z Teneryfy, którzy nie dość, że dali mi pograć na swoich skrzypcach, to jeszcze zaproponowali nam nocleg w zajmowanym przez siebie pustostanie! GRACIAS!

H jak hiszpański mieszkańców Wysp Kanaryjskich - język używany przez mieszkańców archipelagu poza specyficznym słownictwem różni się od kontynentalnego hiszpańskiego - w przeciwieństwie do używanej w Hiszpanii drugiej osoby liczby mnogiej "vosotros estáis" (wy jesteście), na Kanarach używa się trzeciej osoby liczby mnogiej "ustedes están" (oni, one, Państwo są). Zatem druga osoba liczby mnogiej praktycznie nie występuje!

I jak Indie - z racji dogodnego położenia Wyspy Kanaryjskie były w minionych wiekach świetnym przystankiem na drodze w dalekie podróże morskie, a także ośrodkiem handlu i ... piractwa.

J jak jaskinie Guanczów (patrz: "Rdzenni mieszkańcy") w Cuatro Puertas - niesamowity wręcz zespół korytarzy i pieczar wydrążonych w skale, w których niegdyś zamieszkiwali pierwsi mieszkańcy archipelagu. Jest to jedno z najciekawszych miejsc na Gran Canarii i interesujący przykład "zabytku" z czasów przedhiszpańskich.

  
K jak klify Los Gigantes - miejsce na zachodnim brzegu Teneryfy, do którego dotarliśmy na chwilę przed zmrokiem. Widok wysokich na 800 metrów klifów w świetle słońca zachodzącego "tuż obok" majaczącej na horyzoncie wyspy La Gomera był naprawdę spektakularny!


L jak lato - z racji prawie 340 bezdeszczowych dni rocznie i temperatur które najczęściej oscylują ok. 20 st. Celsjusza Wyspy Kanaryjskie można z powodzeniem nazwać archipelagiem wiecznego lata.

Ł jak łut szczęścia ;-) - załapaliśmy się na najzimniejszą, marcową  noc od 40 lat. Musieliśmy się z tym pogodzić - nie zostało nam nic innego jak tylko założenie bluz na t-shirty przed wyjściem na dwór ;-)

M jak Maspalomas - skrawek "pustyni" na południu Gran Canarii. Piasek nawiewany z Czarnego Lądu na plażę tej położonej nad oceanem miejscowości tworzy najprawdziwsze, przypominające saharyjskie wydmy. Rozciągają się one na sporym obszarze tworząc dosyć niecodzienne wrażenie pustyni schodzącej prosto do "Wielkiej Wody". Jest to wymarzone miejsce dla miłośników plażowo-pustynnych zabaw takich jak turlanie się ze szczytów najwyższych wydm i wybitnie nieprzyjazne dla aparatów fotograficznych, które po konfrontacji z saharyjskim piaskiem często kończą swój żywot...  (co też stało się z aparatem piszącego te słowa :-/ )


N jak natura - trudno ująć w słowach bogactwo przyrody archipelagu - na paru, niewielkich przecież wyspach, mieści się niesamowita ilość gatunków roślin i zwierząt,  góry sąsiadujące bezpośrednio z oceanem oraz różnorodne plaże. Dodając do tego różnicę między najniższym, a najwyższym punktem Wysp (patrz: "Wulkan"). która wynosi ponad 3000 metrów można stwierdzić, że określenie "Kontynent w miniaturze" jest jak najbardziej adekwatne nie tylko dla Teneryfy, ale dla całego archipelagu.

O jak Ocean Atlantycki
- pierwszy raz w życiu byłem nad oceanem i patrząc na jego bezkres mogłem tylko podziwiać odwagę ludzi, którzy niegdyś, jak żeglarze Kolumba, mieli odwagę płynąć nim w nieznane. Biorąc pod uwagę stosunkowo prymitywne środki techniczne jakimi wówczas dysponowano i niebezpieczeństwa czekające podczas rejsu przestaje dziwić fakt, że często jedynymi "chętnymi" do wypłynięcia byli skazani na śmierć (mający do wyboru stryczek lub pokład) albo spici przez oficerów do nieprzytomności marynarze, budzący się dopiero rano na pełnym oceanie, zamiast pod stołem w tawernie.


P jak psy - przed kolonizacją hiszpańską Wyspy Kanaryjskie były zamieszkiwane przez wielkie stada tych sympatycznych czworonogów. Ich obecność była na tyle charakterystyczna, że to właśnie one, a nie kanarki (jak by się z pozoru wydawało) dały nazwę całemu archipelagowi ('canis' - z łac. pies). Swoją drogą dosłowne tłumaczenie na polski nazw wysp dałoby spore pole do popisu specom od marketingu - reklamowanie wakacji na "Psich Wyspach" było by ciekawym wyzwaniem.


R jak rdzenni mieszkańcy - przed podbojem hiszpańskim, który miał miejsce w XV wieku, Wyspy Kanaryjskie zamieszkiwali Guanczowie. Było to plemię spokrewnione z afrykańskimi Berberami, którego kultura materialna i sposób życia zatrzymały się na poziomie neolitu... Nie dało im to niestety szans w walce z Hiszpanami, co spowodowało, że cała ich społeczność została wybita lub zasymilowana. A szkoda, bo patrząc na pozostałości ich siedzib w jaskiniach w Cuatro Puertas, ceramikę eksponowaną muzeum w Las Palmas, czy specjalne stemple o fantazyjnych wzorach, służące do zdobienia twarzy, można było odnieść wrażenie, że świat stracił cenną część swojej różnorodności.  Na szczęście tradycje jednego z oryginalniejszych, guanczańskich wynalazków, czyli "języka gwizdanego" dalej są kultywowane na La Gomerze.

Czaszki Guanczów w Muzeum w Las Palmas.
Wzory stempli do zdobienia twarzy.
S jak system podatkowy - palisz? jazda samochodem czyni Cię szczęśliwszym? lubisz ciepło? - Wyspy Kanaryjskie są stworzone dla Ciebie! A to wszystko dzięki wyjątkowo przyjaznemu systemowi podatkowemu, dzięki któremu paczka średniej klasy papierosów kosztuje 1,6 euro, litr paliwa ok. 1 euro, a nieopodatkowana, fantastyczna pogoda jest za darmo ;-)

T jak transport
- komunikacja między poszczególnymi wyspami i resztą świata możliwa jest dzięki sieci połączeń  promowych i lotniczych, a wewnątrz wysp - autobusowych (przy czym autobusy są tu oficjalnie zwane "guagua") i tramwajowych (Teneryfa). Na Wyspy Kanaryjskie dostaliśmy się na pokładzie samolotu naszej ulubionej irlandzkiej linii lotniczej, a już będąc na miejscu korzystaliśmy z wszystkich pozostałych możliwości przemieszczania się (z taksówkami i wynajętymi samochodami włącznie). Moimi ulubionymi były: prom, dający pewną namiastkę luksusu i piękny widok na ocean oraz wynajęte samochody zapewniające poczucie niezależności, możliwość spenetrowania najbardziej malowniczych miejsc na obu wyspach, bezcenne wrażenia po nocnej jeździe na górskich serpentynach i wiele innych atrakcji (patrz: "Zimny łokieć").

U jak ubóstwo - przed rozwojem ruchu turystycznego Kanary były stosunkowo biednym obszarem z którego ludzie masowo emigrowali m.in. do Ameryki Łacińskiej.

W jak wulkan
- Teide góruje nie tylko nad Teneryfą, lecz w pewnym sensie nad całą Hiszpanią. Szczyt wulkanu znajduje się bowiem na wysokości 3718 m.n.p.m. i jest najwyżej położonym miejscem w całym kraju. Słowo Teide (Tide) pochodzi z języka Guanczów i oznacza "Diabelską górę". Nazwa ta ma pełne uzasadnienie, ponieważ wulkan jest nadal aktywny.

Widok na Teneryfę i Teide z Gran Canarii
Z jak "zimny łokieć" ;-) - jazda samochodem z ryczącą na cały regulator muzyką i przedramieniem wystawionym z szybę do szczytów dobrego smaku z pewnością nie należy... ale nie mogliśmy się powstrzymać ;-) Długie, ciągnące się nad nadbrzeżem aleje, doskonała pogoda, palmy rosnące wzdłuż drogi, widok na błękit oceanu - wszystko to aż prosiło się o wystawienie rąk za okno i puszczenie przez głośniki kalifornijskiego punk-rocka.